Kolonijne wspomnienia z dawnych lat. Wyjazdy organizowały świętochłowickie zakłady pracy

Może z uwagi na to, że przed trzydziestu i więcej laty nie było internetu, smartfonów, w telewizji były dwa programy, a wideo nie było powszechnie dostępne – atrakcją dla dzieci i młodzieży były letnie lub zimowe wyjazdy na kolonie. Z pewnością niegdysiejsi uczestnicy z sentymentem wspominają te czasy, mimo że kolonijne sale mieściły po kilkanaście łóżek, sanitariaty pozostawiały wiele do życzenia, wychowawcy miewali swoje humory, lecz było się wśród rówieśników, spędzało wiele czasu poza pokojem, poznawało okolicę, piękno kraju.

Kolonijne wspomnienia z dawnych lat Wyjazdy organizowały świętochłowickie zakłady pracy

Naszły mnie kolonijne wspomnienia, gdy w ramach wycieczki „Kierunek GZM” przyszło mi objeżdżać miasto poczciwym autobusem typu Ogórek. Przypomnę, że był to Jelcz 043 – autobus międzymiastowy, produkowany w latach 1959–1986 przez Jelczańskie Zakłady Samochodowe, w Jelczu. Model był licencyjną odmiana czechosłowackiego autobus Skoda 706.

Przez lata jeździliśmy z żoną jako opiekunowie na turnusy letnie i zimowe najczęściej właśnie Ogórkiem, a potem Ikarusem. Wyjeżdżaliśmy zazwyczaj spod zakładu pracy organizującego turnusy. Miejsce zbiórki było już długo przed wyjazdem oblegane przez uczestników i ich rodziców. Jedni podekscytowani byli podróżą, a opiekunowie, głównie matki, pełni niepokoju, jak ich pociechy sobie same poradzą.

Kiedy wreszcie nastąpiła chwila wyjazdu, nastał czas zjadania tego, co rodzina przygotowała na kilkugodzinną zazwyczaj jazdę. Na efekt – w Ogórku bez powszechnej dzisiaj klimatyzacji, przy przedostającym się do pojazdu smrodzie paliwa – nie trzeba było długo czekać. Przeładowane żołądki domagały się uwolnienia od nadmiaru „dobroci”. Dobrze było, jeśli delikwent zdążył zgłosić problem, a kierowca zdołał się zatrzymać. Najczęściej bywało znacznie gorzej, więc pozostało prowizoryczne sprzątanie, mycie, ale fetor zazwyczaj pozostawał i towarzyszył do końca podróży. Wspomnę tu chłopaka, który walczył z nudnościami, lecz w końcu uległ i bluznął wprost na spodnie siedzącego przed nim i drzemiącego wychowawcę…

Nocne podchody i… duża pomyłka

Na koloniach zadaniem, a jednocześnie często problemem opiekunów było zagospodarowanie dnia w ten sposób, by podopieczni przez cały czas byli zajęci. Zawsze przydawał się kolonijny repertuar piosenek, który wychowawcy mieli opanowany lub zapisany w specjalnych zeszytach, który na bieżąco uzupełniano. Wieczorami lub przy złej pogodzie organizowano przeróżne festiwale (tańca, piosenki), konkursy rysunku, turnieje sportowe, wędrówki.

Przypominam sobie nadzwyczaj udane występy piosenkarskie braci Roberta i Marcina Kindlów. Nasuwa się także wspomnienie kierownika kolonii, który zorganizował nocne podchody polegające na tym, że jedna grupa się ukryła, a druga była tą szukającą. Problemem było, iż pomyłkowo oznaczył obydwie grupy jako ukrywające się. W efekcie obie przesiedziały w leśnej głuszy do późnych godzin…

Wspominam pieszą wycieczkę, pod opieką przewodnika górskiego, na Baranią Górę. Wyszliśmy przy pięknej pogodzie. Przewodnik zalecił lekki strój, no i odpowiednie obuwie, z czym było już gorzej. Tuż przed szczytem złapała nas burza, więc z duszą na ramieniu zaczęliśmy odwrót. Lunął deszcz, drastycznie obniżyła się temperatura. Dzieci były przerażone, wychowawcy też, lecz nie mogli tego okazać. Doszło do tego, że trzeba było młodszych uczestników nieść i okrywać foliowymi woreczkami. Szczęśliwie doszliśmy do naszego Ogórka i przemoczeni podjechaliśmy do miejsca kwaterowania. Opiekunowie byli wykończeni, dzieci zmęczone poszły do pokojów.

Usypiająca cisza trwała około godziny, bowiem koloniści nader szybko się zregenerowali i rozpoczęli zabawy: jedni ruszyli do gry w piłkę, inni zaczęli się gonić. Tu nastąpił kolejny problem. Grupa może z pięciu osób z młodszej grupy biegała między pokojami, które miały wspólny taras. Wychowawca nie zdążył zareagować, gdy jeden z uciekających pociągnął za sobą przeszklone drzwi, a biegnący za nim uderzył kolanem w szybę i oczywiście bardzo poważnie pokaleczył sobie nogę. Po założeniu prowizorycznego opatrunku udaliśmy się na pogotowie, gdzie nie obeszło się bez szycia. W efekcie należało zmodyfikować plany na kolejne dni, które zaczynaliśmy od wizyty u lekarza.

Wyjazdy kolonijne organizowały zakłady pracy

W Świętochłowicach wyjazdy na kolonie letnie, a także zimowe organizował właściwie każdy większy zakład pracy, a konkretniej działy socjalne wespół ze związkami zawodowymi. Większość zakładów miała swoje ośrodki, domy wczasowe. Zdarzało się, że przedsiębiorstwa nawiązywały współpracę i wyjazd był dla dzieci pracowników z różnych firm. Najczęściej mieliśmy pod opieką młodych ludzi z: Kopalni Polska, Rejonowego Przedsiębiorstwa Remontowo-Budowlanego, ZUT Zgoda oraz chorzowskich Zakładów Chemicznych Hajduki. Jeździliśmy nad morze i w góry. Dla wielu uczestników były ta pierwsze kontakty z tymi regionami kraju. Trafiały się także wyjazdy zagraniczne. Miejsce kolonii było nader ważne, lecz dla dzieci ważniejsza była atmosfera tej formy wypoczynku, no i nowi, ale często też już znani uczestnicy.

Były to czasy, gdy na koloniach uczestnictwo we Mszy świętej było zabronione. Zatem dla zainteresowanych, przy ogólnym poklasku, zapraszano księdza z najbliższej parafii i organizowano Msze w większym pomieszczeniu. Chętnych nigdy nie brakowało, a mogę nawet stwierdzić, że tylko jednostki nie brały w tym udziału. Przypominam sobie opiekuna (sekretarza PZPR pracowników oświaty w jednym ze śląskich miast), który nie tylko z tolerancją i kulturą odnosił się do tego wydarzenia, ale sam brał w nim czynny udział. Ot, ówczesna polska rzeczywistość.

Pamiętam także zaproszony na kolonijny występ zespół Gitary Niepokalanej, czyli grupę składającą się z kleryków WSD Misjonarzy Oblatów Maryi Niepokalanej. Wywoływali aplauz. Z przyjemnością odtwarzam sobie filmowe nagrania z ich występów i spontaniczne reakcje kolonistów.

Konkursy czystości w pokojach

Uczestnicy byli bardzo zaangażowani w realizację kolonijnego regulaminu, więc nikt nie sarkał, że musi po posiłku odnosić naczynia w oznaczone miejsce, że były dyżury i nakrywano do stołu, że brało się udział w komisji oceniających czystość w pokojach. Dla wielu nowością było to, że muszą sami sobie, i to w sposób niemal wojskowy, ścielić łóżka, że rzeczy osobiste muszą być ułożone, a nie wrzucone byle jak. To było takie przygotowanie do tego, co jest przydatne w późniejszych życiu.

Skoro mowa o czystości, to przypominam sobie uczestnika, który w ośrodku kolonijnym w Przyjezierzu (w województwie kujawsko-pomorskim) położonym wśród lasów, w miejscu, „gdzie kruki zawracają”, sypiał nie w piżamie, lecz w zielonym dresie. Nie byłoby w tym nic nadzwyczajnego, gdyby nie to, że dres ukrywał fakt, iż chłopiec mył tylko twarz, dłonie i stopy, czyli te części ciała, które były sprawdzane przez wspomnianą komisję czystości. Był to chłopak chętnie grający w piłkę nożną, a boisko stanowiło klepisko, z którego unosił się pył i wszelki brud osiadał na grających. Jednak ci, po meczu myli się, a ten delikwent nie. Poinformował o tym wychowawcę kolega chłopaka, który dostał uwagę za źle pościelone łóżko. Wtedy też okazało się, że walizka tego uczestnika skrywała wszelką potrzebną, wyprasowaną zmianę bielizny, oczywiście z piżamą na czele.

W tej miejscowości mieliśmy prawdziwy „ubaw” ze sklepową, która rachunki kasowe sprawdzała licząc na kartce, a napój „7 up”, z uwagi na dziwną grafikę nazywała „zup”.

Kolonijne wizyty rodziców

Zmorą dla opiekunów były wizyty rodziców, opiekunów. Kiedy kolonie były stosunkowo blisko, jak np. w Wiśle, były one co tydzień. Rodzice zwykle zabierali swe pociechy w teren (za pisemnym potwierdzeniem), faszerowali je różnymi produktami ówczesnej gastronomii, no i w efekcie często potem były problemy żołądkowe, z którymi musiał już borykać się wychowawca lub /i higienistka.

Znów odwołam się do wspomnień. Pewna mama zapytała w trakcie takiej wizyty: „Jak z jedzeniem, jak jecie?” „A dobrze – odparł opiekun – jemy zawsze salami”. Kobieta zrobiła duże oczy, wszak był to czas kryzysu i taki produkt, jak salami, trudno było dostać. „No najpierw jedna sala, potem następna, a w końcu trzecia” – z powagą dodał wychowawca. Przypomnijmy, że uprawnienia do pracy wychowawcy kolonijnego miał czynny nauczyciel, inni musieli ukończyć odpowiedni kurs. Na zaświadczeniach gromadziło się pieczątki z potwierdzeniem wyjazdu. Był to swoisty paszport stażowy.

Ośrodki kolonijne poddawane były licznym kontrolom. Najczęściej zjawiał się Sanepid przeglądając stan pokoi uczestników, sanitariaty i kuchnię. Pojawiały się także kontrole z ramienia miejscowych władz oświatowych. Pamiętam kolonie w Wiśle, które prowadziliśmy wspólnie z żoną. Kontrola przyszła w połowie turnusu, bez zapowiedzi, więc musieliśmy na szybko zmieniać plany dnia.

Dwie bardzo władcze panie skrupulatnie przeglądały program kolonijny i dziennik z jego realizacji, zaświadczenia uprawniające do pracy. W pewnej chwili jedna z nich zażądała okazania protokołu spotkań Rady Pedagogicznej. Nie wiedziałem, czy się śmiać, czy złościć. W sumie dwie osoby pracujące jako wychowawcy, do tego małżeństwo i według tej „jasno oświeconej” mieliśmy odbywać spotkania jako Rada Pedagogiczna. Nie bez przyczyny PRL nazywano krajem narad, gdyż jedna narada goniła drugą, a większość była zbędna i podejmowała zazwyczaj absurdalne decyzje. Oczywiście nie miałem takiego protokołu, więc dostałem negatywną uwagę.

„Ogniska już dogasa blask”

Charakterystyczne były też zawsze powroty z kolonii. Wtedy potrzebne były wiosła i łodzie, by poruszać się w ogromie wylewanych łez. Bowiem te, zazwyczaj dwu lub trzytygodniowe wyjazdy, pozwalały na zawarcie więzów przyjaźni, którą niektórzy utrzymują po dzień dzisiejszy. Zaś atmosferę kończącą kolonijny pobyt zawsze oddawała znana i lubiana piosenka, którą śpiewano w czasie pożegnania:

„Ogniska już dogasa blask/ Braterski splećmy krąg/ W wieczornej ciszy, w świetle gwiazd/ Ostatni uścisk rąk// Kto raz przyjaźni poznał moc/ Nie będzie trwonić słów/ Przy innym ogniu, w inną noc/ Do zobaczenia znów// (…) Nie zgaśnie tej przyjaźni żar/ Co połączyła nas/ Nie pozwolimy by ją starł/ Nieubłagany czas// Przed nami ognisk nowych moc/ I moc młodzieńczych snów/ Przy innym ogniu w inną noc/ Do zobaczenia znów”.

Może dawni uczestnicy kolonii rozpoznają się na zdjęciach? Może Czytelnicy także mają miłe wspomnienia z takich wyjazdów?

(map)

Planty

Może Cię zainteresować:

Planty czy Park Jordanowski? Historia urokliwego miejsca w Świętochłowicach

Autor: Redakcja NGS24

14/07/2023

Dinozaury z Gimnazjum Przemysłowego Huty Florian

Może Cię zainteresować:

Dinozaury z Gimnazjum Przemysłowego Huty Florian w Świętochłowicach

Autor: Redakcja NGS24

21/07/2023

Zbudowany dla urzędników a przypomina magnacką rezydencja Historia zameczku w Piaśnikach

Może Cię zainteresować:

Zbudowany dla urzędników, a przypomina magnacką rezydencję. Historia zameczku w Piaśnikach

Autor: Redakcja NGS24

26/05/2023