Oszuści w przedwojennych Świętochłowicach

Współczesne czasy dają oszustom wiele większe możliwości, aniżeli przed niemal wiekiem. Popatrzmy jak, przez kogo oraz czym dali się oszukać dawni świętochłowiczanie.

fot. arch
Dawne Świętochłowice

Chciał zarobić na „świętych cegłach”

Pamiętamy historię kościoła św. Józefa na tzw. Otylii (teraz Ruda Śląska), który na skutek szkód górniczych trzeba było wyburzyć. Jednak problemem nie skończyły się, gdyż na starych cegłach postanowił zarobić niejaki Walenty Głos z Małej Dąbrówki.

Wpadł na pomysł zaoferowania mieszkańcom Zagłębia Dąbrowskiego kupna „świętych cegieł“ z rozbieranej świątyni. Znaleźli się oczywiście chętni, którzy jednak cegieł nie otrzymali, a stracili pieniądze. Niezawodny okazał się jednak wymiar sprawiedliwości, który skazał Głosa w roku 1934 na pół roku więzienia.

Ukradł pieniądze na wypłaty dla pracowników huty Florian

Huta Florian, jeszcze przed laty główna karmicielka świętochłowickich rodzin, także zanotowała w swych kronikach kradzieże. Jena miała miejsca w 1938 roku, a jej negatywnym bohaterem był Henryk Latusek, który był kasjerem w hucie. Pewnego razu pobrał na wypłatę dla 30 pracowników warsztatów elektrotechnicznych 27 tysięcy złotych. Pracownicy czekali przed okienkiem kasowym, lecz to nie otwarło się, a po pewnym czasie okazało się, że kasjer znikł.

Szybko udano się do mieszkania 30-letniego Latuska na ul. Wolności 26, lecz i tu nikogo nie zastano. Sąsiedzi wystawili mu dobrą opinię, że jest samotny i dobrze sobie radzi. Śledztwo wykazało, że Latusek pobrał pieniądze w gmachu dyrekcji, spakował je, jak zwykle, do walizeczki i ślad się urywał. Po długim czasie śledczy odnaleźli walizkę wypełnioną gazetami. Potem wyszło, że Latusek pobrał pieniądze dzień wcześniej, walizkę umieścił w swoim kantorze w rzadko używanej szafie, a pieniądze ukrył w przygotowanych schowkach w ubraniu i wyniósł poza teren zakładu.

Rozszerzono poszukiwania, nawiązano kontakt z policją niemiecką, wszak granica była blisko. Po pewnym czasie uzyskano informację, że Latusek jest faktycznie na terenie Rzeszy, w dzisiejszym Namysłowie, u swej rodziny. Czy został wydany w polskie ręce – prasa o tym już nie informowała. Nam zaś nasuwa się skojarzenie do kradzieży w tejże hucie w latach 60. XX wieku.

„Pewne jak w banku”

Dzisiaj narzekamy na banki, a wielu twierdzi, że te dokonują legalnego rozboju na swych klientach. Popatrzmy, jak było w Komunalnej Kasie Oszczędności w Świętochłowicach, którą założył tu w 1928 roku Powiatowy Związek Samorządowy. KKO miała gromadzić oszczędności i dawać procentowe zyski. Z takim przekonaniem ulokowała tam ponad 2,5 miliona złotych Spółka Bracka z Tarnowskich Gór.

Firma ta niestety nie wiedziała, że świętochłowicka KKO daje kredyty nie tym, co trzeba, a sami szefowie także nadużywali zdeponowanych tam pieniędzy. W końcu jednak informacje o takich nadużyciach doszły do tarnogórskiej Spółki Brackiej. Ci postanowili odzyskać swoje pieniądze, ale KKO ich nie miała. Znajomy dyrektora Kasy – kupiec Grzegorz Kamieniecki – proponuje obligacje Pożyczki Narodowej, a równowartość chce dostać na konto, a dokładniej na swoją książeczkę oszczędnościową KKO.

Kasa przystaje na to, chce obligacje sprzedać, lecz problem w tym, że nie można nimi handlować. Sprawa wychodzi na jaw, dyrektora aresztują, ten zrzuca winę na Kamienieckiego, więc jego też pakują do celi. Sąd w 1939 roku skazuje ich na trzy lata więzienia i sporą grzywnę. Nadszedł jednak wrzesień 1939 roku…

Oszust z Chropaczowa

Cwanym oszustem był Leon Kowalczyk z Chropaczowa, na pozór zwykły mieszkaniec. Prasa informowała, że Kowalczyk oszukał m.in. prawnika Feliksa Colondera – szefa Górnośląskiej Komisji Mieszanej (byłego prezydenta Konfederacji Szwajcarskiej). Przyszedł do jego rezydencji w Pałacu Kawalerów w Świerklańcu i podając się za działacza związku ubogich byłych powstańców śląskich zbierających na sztandar wyłudził sporą kwotę. Colonder nie miał podstaw by nie wierzyć Kowalczykowi, gdyż ten na wstępie okazał pisma rekomendujące od znanych śląskich polityków. Oczywiście dokumenty były sprytnie sfałszowane.

W innym sposób oszukał szefa zarządu śląskich lasów. Przybył do niego z wiadomością, iż tenże został wybrany przez resort wychowania fizycznego i przysposobienie wojskowego na organizatora wielkich manifestacji politycznych. Było to nie w smak bogaczowi, więc skorzystał z okazji by za „niewielką opłatą” zrzec się takiego zaszczytu. Kowalczyk wyłudzał też pieniądze na wsparcie przeróżnych towarzystw, klub ów, organizacji.

Działał przez długie lata, wybierał (a jakże) osoby dobrze sytuowane, działał z tupetem, przez zaskoczenie wykorzystując intuicyjne wyczuwanie psychiki drugiego człowieka. Kary też wielkiej nie poniósł, bo w 1932 roku katowicki Sąd Okręgowy skazał go na kilka miesięcy więzienia.

Jasnowidz wyłudził pieniądze

W 1935 roku w „Śląskim Kurjerze Porannym” można było przeczytać historię Józefa Osadnika, samotnego hutnika, który zastanawiał się, co począć ze zgromadzonymi 500 złotymi. Przechowywał je w domowej kasetce. Pewnego razu nocą ktoś włamał się do jego mieszkania podważając okno i kasetkę stojącą dumnie na stole zabrał.

Włamanie było tak bezczelne, że wręcz nieprawdopodobne tak dla policji, jak i samego pokrzywdzonego, który użalał się każdemu, kogo spotkał. Tak czynił ponad dwa lata. Ponieważ swe żale wylewał też w karczmie, więc nic dziwnego, że wywnętrzył się tam też przed Jerzym Frąckowiakiem. Ten wysłuchał go, całość opowieści podlał piwem i polecił mu Antoniego Marszolika, jasnowidza.

Jasnowidz tani nie był, ale Osadnik udał się do niego. Ten zaś zaskoczył go dziwnymi gestami, niezrozumiałymi słowami, w końcu wpadł w trans i zażądał w imieniu duchów dopłaty 45 złotych. Kwotę zainkasował i oświadczył, że sprawcą był człowiek nazywający się Fröhlich i dodał, że uciekł on do niedalekich Niemiec. By pocieszyć Osadnika dodał, że granica w Łagiewnikach jest niedaleko i za dopłatą 20 złotych sprawi, iż sprawca wróci.

Pokrzywdzony i skołowany Osadnik kasę wyłożył. Czekał kilka tygodni w domu, lecz złodziej nie wracał. Wyśmiany przez kolegów i zachęcony przez nich poszedł na policję. Ta przymusiła Marszolika do zwrotu 65 złotych. Procesu więc nie było, a oszust oddając pieniądze sprytnie oświadczył, że w takim razie złodziej już nigdy nie odda zrabowanych pieniędzy.

Oszust dyrektorem Banku Ludowego w Świętochłowicach

Wiktor Skrzypiec był karierowiczem, mimo że nie miał wykształcenia, został dyrektorem Banku Ludowego w Świętochłowicach. Miał bardzo dobrą prezencję i skorzystał w roku 1927 z nieznanej, ale pewno opłaconej protekcji by pokonać konkurentów i dostać wspomniane stanowisko. Przez lata nikt się nie orientował w braku kompetencji dyrektora. Można przypuszczać, iż dlatego, że członkami tej spółdzielni byli prości robotnicy. Radę Nadzorczą Banku tworzyli: górnik Świerk i rolnik Czyż, czyli osoby raczej niekompetentne. Podpisywali to, co im podsuwano, gdyż (co potwierdzali w sądzie) nie znali się na tych sprawach.

Świętochłowicki Bank Ludowy skupiał ponad 300 członków. Ze składanych przez Skrzypca sprawozdań wynikało, że wszystko jest w porządku i bank przynosi nawet niewielkie zyski. Podejrzenia jednak miał ks. Wiktor Otręba proboszcz z pobliskiej parafii św. Piotra i Pawła. Zaniepokoiło go wystawne życie dyrektora i spowodował kontrolę. Ta wykazała, że skarbiec świeci pustkami, sprawozdania zaś były fałszowane. W marcu 1935 roku Skrzypiec zostaje skazany na pięć lat w zawieszeniu i zobowiązano go do oddania sum, które zabrał ludziom. Czy tak się stało?...

Leczenie u znachora z Chropaczowa

Rok 1934. W Chropaczowie do znachora Brody zwraca się o pomoc hutnik Antoni Przeździna. Chodzi o chorą dwuletnią córkę, którą męczy gorączka, kaszel, ból gardła. Podejrzewa się krztusiec lub błonicę. Jednak przyjęcia odmówił jej szpital.

Znachor przepisuje maść, daje wodę, nad którą odprawiał „czary” i każe podawać dziecku dwie łyżki co dwie godziny. Dziewczynka nie przeżywa nocy. Policja wszczyna śledztwo wobec znachora, lecz wkrótce je umarza, bo przecież wina tkwi bardziej po stronie naiwnego Przeździny, a nie znachora. Widać kontrowersyjne decyzje zapadały już „od zawsze”.

(map)