Przypomnijmy, że czekoladę i jej pochodne produkty wytwarzano także na Śląsku. Zwano te firmy najczęściej „fabrykami”. Przed wojną w Katowicach przy Krakowskiej 26 były np.: Fabryka Czekolady „Florida” Leopolda Brody (od lat 20 XX wieku), Fabryka Cukrów, Czekolady i Marmolady „Maskotte” (Katowice Powstańców 25a), Fabryka Czekolady „Plutos” przy Wojewódzkiej 50, a w Siemianowicach Śląskich przy Dworcowej 2 Fabryka Cukierków „Hanka”, w Cieszynie zaś Fabryka Wafli, Keksów i Czekolady „Tip Top” (to późniejsza „Olza”, znana z wafli „Prince Polo”), natomiast dzisiejsze „Mieszko” w Raciborzu to dawna Fabryka Cukrów i Czekolady „Ślązak”.
Były też firmy zajmujące się sprzedażą i wyrobem czekolady w Świętochłowicach. Istniała np. firma Wodeckiej przy Bytomskiej 6a oraz Philipiak przy Wolności 6, czy fabryka wafli i słodyczy (Katowicka 51i) „Waflopol” przemianowana potem na „Carmen” oraz fabryka słodyczy i czekolady (Karcz) po wojnie przeniesiona na ulicę Dworcową 4-6 (właścicielką była Z. Fularska).
Najlepsza czekolada była od Antoniego Franka
Jednak najbardziej ceniona była prowadzona przez Antoniego Franka, a u schyłku lat 60. ubiegłego wieku przez jego syna Alfonsa. Czy wtedy pracowała oficjalnie lub tylko okazyjnie – trudno stwierdzić. Wykorzystywano pozostały sprzęt i produkowano głównie pierniki w polewie czekoladowej. Jednak ich smak mogła już poznać tylko niewielka grupa smakoszy. Przypomnijmy zatem krótko historię tego właśnie zakładu.
Antoni Franek urodził się w roku 1900 w Dembowej w powiecie Cosel (Koźle). Wcześnie stracił rodziców, więc razem z licznym rodzeństwem trafił do krewnych w różnych okolicach Dolnego Śląska. W roku 1914 przybył do Świętochłowic, gdzie najpierw terminował u kowala, potem w różnych miejscowościach, w sklepach. We wspomnieniach spisanych w roku 1967 wynotował:
„Aby nie stracić przeze mnie zarobionych pieniędzy postanowiłem zakupić za to towar, gdyż moje pieniądze nie wystarczyłyby na to, aby kupić sklep. Po namyśle zdecydowałem się na słodycze, gdyż nie wymagały wiele miejsca na przechowanie i były pewien czas ważne do spożycia. Zapytałem w trzech znanych mi fabrykach, czy mogliby dostarczyć mi ten towar. Tylko z jednej otrzymałem pozytywną odpowiedź i cennik. Od razu złożyłem zamówienie w wysokości moich oszczędności. Siostra Maria w międzyczasie wyszła za mąż i miała w Świętochłowicach mieszkanie dwupokojowe, ale meble tylko do jednego pokoju, tak że jeden mogła mi udostępnić na magazyn. Tym samym zapoczątkowałem później otwartą hurtową sprzedaż słodyczy. (…)
Od 1 maja 1922 roku byłem w Świętochłowicach i założyłem firmę. Dobrze się złożyło, że na wystawie pewnego sklepu było ogłoszenie, gdzie oferowano do wynajęcia pomieszczenie składowe. Obejrzałem je i wynająłem, gdyż nie miałem innego wyboru, chociaż nadawało się do gruntownego remontu. Po tym jak wykonałem najbardziej niezbędne rzeczy, kupiłem stary stół, krzesło i ladę, z paru desek dałem zmontować regał i moje pomieszczenie składowe było gotowe. Handel mógł się rozpocząć. Najpierw istotne było, aby znaleźć klientów i zapewnić nowy towar. Jako że stale jeszcze brakowało towaru, klientów wkrótce znalazłem. Sprzyjała temu przebiegająca inflacja, każdy towar znalazł zbyt”. Życie Franka było trudne, lecz pracowite. W zamieszczonym w 4. Zeszycie „Świętochłowic i świętochłowiczan” wspomnieniach mamy tego szczegóły.
Antoni Franek otworzył sklep i magazyn przy obecnej ul. Katowickiej
Około roku 1924 otwarł sklep i magazyn przy obecnej ulicy Katowickiej 21, gdzie wcześniej był jeden z sześciu istniejących wówczas w gminie banków. Lokal składał się z pomieszczenia sklepowego o wymiarach 12 x 5 metrów, znajdującego się za nim pomieszczenia biurowego i miał dwa okna wystawowe. Pisał: „Pomieszczenie sklepowe przedzieliłem ścianą na dwa pomieszczenia, aby w jednym ulokować warsztat, a w drugim otworzyć sklep. Do tego potrzebowałem miesiąca, aby wszystko urządzić i 1 lutego 1925 otworzyć. (…) Pierwszy dzień przewyższył wszystkie nasze oczekiwania i przyniósł obrót w wysokości 1000 złotych. Aby mieć prawidłowy obraz, chciałbym przytoczyć kilka przykładów. Cena detaliczna za 1 kilogram cukierków wynosiła 2 – 2,40 złotych, za 1 kilogram pralinek 4 – 5 złotych, tabliczka czekolady kosztowała 0,40 – 1 złoty. Mieliśmy pełne ręce roboty i wiele artykułów było wykupionych”.
Firma Franka rozwijała się, zaczął działać drugi sklep vis a vis kościoła św. Piotra i Pawła. Otwiera filie w innych miejscowościach. Podjęto produkcję pralinek i artykułów czekoladowych, w szczególności figur wielkanocnych i bożonarodzeniowych. Udało mu się wynająć sąsiednie pomieszczenia, kupił nowe maszyny, szkolił się, a w roku 1929 nabył działkę budowlaną i chciał budować dom. Produkcja rosła, szukał nowych rynków zbytu. Trafił m.in. do Piekar, gdzie licznie napływali pielgrzymi. Potem, w okresie wojny, w legalny i mniej legalny sposób utrzymywał produkcję.
Produkcja czekolady trwała w czasie wojny
„Cukier składowałem w zajezdni. Schowałem tam też walcarkę, kupione od Lewerenza maszyny, a surowce, których nie mogłem u siebie składować, złożyłem u różnych znajomych. Miałem wówczas jeszcze swój sklep detaliczny, którego nie musiałem zamykać – wspomina. Ponieważ przy małych przydziałach sklep nie był samowystarczalny, musieliśmy wprowadzić różne inne artykuły, gdyż przy tak małym obrocie mógłby zostać zamknięty”.
Sytuacja zmieniła się po wkroczeniu Rosjan do Świętochłowic 27 stycznia 1945 roku. Do jego firmy trafił komisyjny administrator (Tadeusz Grodecki), pochodzący z Grójca. Franek wynotował: „Był on przebiegłym naciągaczem. Uzgodniono, że Grodecki przejmie mój majątek na swoją własność, jeśli ja się nie zrehabilituję. Na razie został dyrektorem zakładu. (…) Nastąpiła kontrola. Do tego czasu było już kilka kontroli, jednak kontrolerami byli urzędnicy dyrekcji, którzy po porządnym napitku uznawali, że wszystko jest w porządku. Tak myślał również Grodecki, siedząc z kontrolerami przy suto zastawionym stole, miał jednak pecha. Wykryto duże manko i aresztowano Grodeckiego, pozostawiając go za kratkami do połowy 1947 roku”. Dla Franka nastał bardzo trudny czas. Firma w tym czasie zatrudniała 20-25 osób, zwiększył załogę do 60-70 ludzi i zaczęto pracę na trzy zmiany.
Pisał: „Cała placówka była zdewastowana i potrzebowałem kilku miesięcy, by zaprowadzić porządek, nie mając na dodatek zbyt wielu środków finansowych. Zebrałem wszystko, co w międzyczasie udało mi się ocalić. Ponieważ tymczasowo nie miałem dochodów, nie pozostało mi zbyt wiele. Powoli wszystko szło naprzód aż do roku 1953, kiedy to nastąpiła ogólna likwidacja prywatnych firm. Musiałem zamknąć interes i porzucić swoje marzenia zawodowe o magazynach gastronomicznych. Zaoferowano mi stanowisko magazyniera na poczcie, które piastowałem do roku 1958. Nowe przepisy powinny spowodować reprywatyzację i ponowne otwarcie małych zakładów. Po marzeniu o magazynie gastronomicznym miałem kolejne, chciałem po prostu mieć własny zakład. Z pomocą przyszedł mój syn i wszystko szło lepiej niż wcześniej. Taki jednak mój los, że nigdy nie mam spokoju na długo i wkrótce musiałem przezwyciężać kolejne trudności. Na mojej ziemi, która miała 1400 m2, miałem wybudować dom, a zostałem wywłaszczony. Przyszło zarządzenie, pozbawiające mnie całkowicie ziemi, więc nie miałem szans na budowę. Wszystko to odbiło się na moim zdrowiu. Zaleceniem lekarskim musiałem się wycofać z interesu i tym samym zarząd przejął mój syn”.
Antoni zmarł w Świętochłowicach 21 II 1968 roku. Po ojcu firmę przejął i prowadził Alfons Franek urodzony w Świętochłowicach 6 II 1926 roku. Jednak i on nie doczekał się o obiecywanego przez władze „zielonego światła dla rzemiosła”. Wyemigrował więc do Niemiec, gdzie zajmował się już innymi sprawami. Zmarł w Monachium 8 IV roku 2004. Tam też mieszka jego rodzina, a świętochłowiczanom zostały wspomnienia i smak wyrobów tej firmy.
(map)