Docierają tam, gdzie nie dają rady wozy strażackie

Na co dzień są ludźmi bardzo skromnymi i raczej małomównymi – Andrzej Brzyski i Stanisław Zakrzewski. Doświadczeni piloci samolotów z wieloletnim stażem. Biorą udział w gaszeniu pożarów lasów w południowej części Polski. Przy każdym pożarze ich żółte „Dromadery” startują z płyty lotniska Aeroklubu Rybnickiego. Dolatują tam, gdzie z reguły nie mogą dotrzeć wozy bojowe straży pożarnej.

Rozmawiamy z Andrzejem Brzyskim. Lubi ryzyko, bo - jak sam twierdzi - życie bez sporej dawki adrenaliny jest nudne i usypia. Erudyta i filantrop. Koledzy o nim mówią człowiek orkiestra. Wszędzie go pełno i wszystkim pomaga. Cechuje go wielkie poczucie humoru, tolerancja i wyrozumiałość dla ludzkich słabości i przywar.

- Od kiedy zaczęła się Pana przygoda z samolotami i z lataniem?

- Jako mały chłopiec wycinałem i sklejałem modele samolotów. Później zaczynałem gromadzić większe modele, które zajmowały cały mój pokój. Jako nastoletni chłopak chodziłam z ojcem na płytę pobliskiego aeroklubu, gdzie startowały i lądowały samoloty sportowe i szybowce. Zadzierając głowę w niebo patrzyłem na te „ stalowe ptaki”, na ich błyszczące skrzydła w promieniach złotego słońca.

- Największy pożar w jakim Pan uczestniczył?

- Kuźnia Raciborska w 1992r. W ciągu kilku minut od wybuchu pożaru ogień zaczął się przesuwać w głąb dużego kompleksu leśnego. Po kilku godzinach dramatycznej akcji, pożar stał się niemożliwy do zatrzymania w krótkim czasie. Wszystko z powodu dużej prędkości wiatru dochodzącej do 24 metrów na sekundę i gwałtownych zmian jego kierunku. Był to prawdziwy „Armagedon”. Ogień, a raczej morze ognia, wysoka temperatura, wibrujące gorące powietrze, trzask łamanych i palonych drzew, swąd wydzielającego się zewsząd dymu, powodował że czułem się jakbym przekroczył „wrota piekieł”. W czasie 26 dni akcji ratowniczej pożar objął powierzchnię 9062 ha, a spaleniu uległo 8461 ha powierzchni leśnej. W szczytowej fazie pożaru, w akcji uczestniczyło 859 sekcji straży pożarnej (4700 osób, w tym 3200 żołnierzy, 650 policjantów, 1220 osób z obrony cywilnej i 1150 ze służby leśnej). W akcji również udział brały 4 helikoptery i 27 samolotów.

- Co pan może powiedzieć o samolotach, na których latacie?

- Są to samoloty starszej generacji, ale bardzo wygodne i co najważniejsze bezawaryjne. Maszyny są serwisowane w Mielcu. Po zimowej przerwie, przylatujemy z nimi połowie marca, a później przez pół roku gasimy pożary. Nasze samoloty z reguły zabierają około 1500-1700 litrów wody. Jeżeli jednak pas startowy jest odpowiednio długi i dobrze utwardzony, wtedy można zabrać nawet do 2000 litrów wody.

- Braliście również udział w gaszeniu pożarów poza granicami kraju?

- Zgadza się. Polscy piloci mają poważanie na całym świecie. W 2007 roku gasiliśmy pożary w Portugalii. Przez kilka lat od (2002-2007r) stacjonowaliśmy i gasiliśmy pożary w Ameryce Południowej, a konkretnie w Chile. To wspaniały kraj leżący u podnóża Andów. Chile jest fantastycznie rozwinięte i może imponować różnymi aspektami narodowej kultury – od wiejskich zabudowań po pomniki przyrody. Szczególnie zafascynowali mnie tamtejsi ludzie, wyjątkowo mili i otwarci w stosunku do obcokrajowców. Prowadziliśmy również opryski lasów na kontynencie afrykańskim - w Iranie i Sudanie w 1990 roku.

- Jak wyglądał transport samolotów, które brały udział w akcjach gaśniczych poza Polską?

- Samoloty, które gasiły pożary w Portugalii dolatywały samodzielnie, dokonując po drodze wielu tankowań paliwa. Natomiast samoloty skierowane do Chile, Iraku i Sudanu były rozbierane na części i w kontenerach transportowane drogą wodną.

- Czy ma pan jeszcze jakieś pasje poza lataniem?

- Obecnie, jako że powoli zbliża się emerytura przede wszystkim zajmuję się rodziną, w szczególności wnukami. Przyznam się szczerze, że ze względu na liczne wyjazdy zagraniczne rodzina była przeze mnie trochę zaniedbywana. Myślę, że nadchodzi czas i pora, żeby te zaległości nadrobić. Ponadto uwielbiam zbierać grzyby i wędkować, ale to już jest temat na inną rozmowę.

- Czy ma pan jakąś żelazną zasadę – swoje życiowe credo?

- Owszem, może zabrzmi to zbyt filozoficznie, ale zawsze uważam na wypowiadane przeze mnie słowa. Trzeba uważać na to, co się mówi – w szczególności kiedy mówimy o innych. W dzisiejszym skomercjalizowanym świecie jesteśmy sprawcami wielu nieszczęść i brniemy w toksyczne relacje, w których wszechobecny jest język nienawiści. Nie musimy się kochać ale powinniśmy się szanować i akceptować.

- Dziękuję za rozmowę

Józef Szołtysek