Ukryte historie z pokoju 118

Rozmowa z Wojciechem Naporą, gitarzystą zespołu Cochise.

- Posługując się sportowym żargonem, znów zmieniliście barwy klubowe. Nie byliście do końca zadowoleni z tego, co oferował poprzedni wydawca?
- Można tak powiedzieć, natomiast nie było to jakieś rozstanie w złej atmosferze. Po prostu stwierdziliśmy, że chcemy spróbować czegoś innego. Nie było tak, że prosto z Mystica przeszliśmy do Metal Mindu, tylko najpierw rozwiązaliśmy współpracę z Mystic, dopiero później zaczęliśmy szukać nowego wydawcy. Rozważaliśmy też możliwość, by znowu spróbować własnych sił, na szczęście pojawił się opcja z Metal Mindem, porozmawialiśmy, wysłaliśmy demo, im się spodobało. Potem dograliśmy już tylko szczegóły i wydaliśmy płytę. Dla nas taka wytwórnia jak Metal Mind jest marką samą w sobie i bardzo chcieliśmy z nimi nawiązać współpracę. Na razie podpisaliśmy umowę na jedną płytę.

- Nowe albumy Cochise pojawiaj się co dwa lata. Regularność i konsekwencja w działaniu godne podziwu...
- Powiem w ten sposób: odkąd przyszedł do nas Czarek (Mielko, perkusista - przyp. red.) zaczęliśmy działać tak, jak naszym zdaniem powinien funkcjonować zespół, czyli cały czas staramy się koncertować, spotykać na próbach i komponować nowe rzeczy. Na brak pomysłów nigdy nie narzekaliśmy, zawsze jest ich więcej niż potrzeba na płytę. Staramy się to - mówiąc kolokwialnie - obrabiać i w momencie, kiedy mamy gotowy materiał w miarę sprawnie pracujemy w studiu i dzięki temu udaje się zachować tą regularność. Wydaje nam się, że to jest podstawa, by zespół mógł egzystować.

- Parę nowych kawałków graliście długo przed premierą płyty. To obecnie rzadko spotykana praktyka wśród kapel, które chowają nowości przed ich oficjalnym wydaniem.
- My raczej wolimy sprawdzić nasze nowe kompozycje na koncertach, żeby zobaczyć jaka jest reakcja publiczności, czy im się to podoba, czy nie, bo tak naprawdę koncerty są najlepszym miernikiem tego jak dany utwór się sprawdza i jeżeli sprawdza się na żywo jest ogromne prawdopodobieństwo, że na płycie również będzie dobrze i tak staramy się zawsze działać.

- Faktycznie macie szczęście do mieszkania w pokojach hotelowych o numerze 118?
- To jest numer symboliczny, chociaż równie dobrze mógłaby być na jego miejscu dowolna inna liczba. W pewnym momencie Paweł (Małaszyński, przyp. red.), nasz wokalista, jeżdżąc zawodowo po Polsce, czy to podczas pracy na planie filmowym, czy też w spektaklach teatralnych w różnych miastach, jakoś tak przypadkowo trafił kilka razy do pokoju 118 i zaczął się zastanawiać nad tym, że może byłoby warto wymyślić taką koncepcję płytę, na której opowiada się historie, które mogłyby się wydarzyć w takim pokoju. Dlatego mówię, że to symboliczny numer, bo tu nie chodzi o żadne konkretne miejsce, czy o jedno miejsce, ale numer pokoju hotelowego, bądź jakiegoś mieszkania, w którym mogłyby się dziać różne historie. Oczywiście my o nich nie wiemy, bo one skrywają się gdzieś pod posadzką, pod starą tapetą i nikt nigdy ich tam nie poszukuje. Natomiast Paweł stwierdził, że można byłoby coś takiego zrobić, spróbować je opowiedzieć i zmienił całkowicie koncepcję trzeciej płyty, która pierwotnie miała nosić zupełnie inny tytuł i miała opowiadać inne historie.

- Płyta znów jest anglojęzyczna. Wydawca nie próbował namówić Was na choć jeden kawałek po polsku do radiowej promocji?
- Nie zgodzilibyśmy się nigdy na coś takiego jak ingerencja wydawcy, natomiast po angielsku ponieważ uważamy, że muzyka nie zna granic i dla ludzi tak naprawdę nie ma to znaczenia w jakim języku się śpiewa, przynajmniej ja nie mam z tym problemu. Uważamy po prostu, że nasze utwory lepiej brzmią po angielsku, ale to nie znaczy, że odcinamy się zupełnie od języka polskiego i że nigdy nic po polsku nie nagramy, zwłaszcza że w naszej karierze zdarzało nam się napisać sporo tekstów w rodzimym języku i w przyszłości jest szansa, że taki utwór nagramy. Natomiast myślę, że zawsze tym głównym językiem będzie angielski.

- Kto w zespole jest fanem Type O Negative? „Little Witch“ utrzymany jest bardzo w klimacie tamtej kapeli.
- Powiem tak: jakichś wielkich fanów nie ma u nas w zespole, natomiast każdy z nas w latach świetności Type O Negative słuchał ich muzyki, zna ich twórczość. Nie jesteś pierwszą osobą, która o tym wspomina, co przyznam szczerze jest dla mnie delikatnym, choć bardzo miłym, zaskoczeniem.

- W paru utworach Pawła można wręcz pomylić z wokalistą Pearl Jam...
- Na pewno by się z tego porównania bardzo ucieszył. Pearl Jam jest na pewno zespołem, który wywarł na nas dużo większy wpływ niż wspomniany Type O Negative, natomiast zabrzmiałoby to pompatycznie z mojej strony, gdybym powiedział, że gramy podobnie jak Pearl Jam, więc... na pewno to dla nas ważny zespół i wiele osób wspomina, że słyszy inspiracje tą grupą.

- Dwie legendy ery grunge zagrają w tym roku w Polsce, będziecie wśród publiczności?
- Na Alice In Chains chyba nikt z nas się nie wybiera, natomiast wszyscy jak jeden mąż jedziemy w czerwcu na Soundgarden do Oświęcimia.

- Ostatnio gracie więcej koncertów niż to wcześniej bywało. Znaczy, że Paweł coraz lepiej godzi aktorstwo z muzyką?
- Od początku staramy się grać wszędzie tam, gdzie mamy czas i nas zapraszają. Paweł jako jedyny z nas pracuje w weekendy, czy to w teatrze, czy to przy produkcjach filmowych i pod jego grafik musimy się najczęściej ustawiać. To może tak wyglądać, że „przez niego“ nie ma tych koncertów więcej, natomiast myślę, że jak na zespół o takim statusie jak nasz całkiem nieźle nam to wychodzi. Muszę też w tym miejscu podkreślić, że nie tylko Paweł musi godzić granie z pracą zawodową. Jest dobrze i mam nadzieję, że będzie jeszcze lepiej.

rozmawiał: Robert Dłucik