Widziały gały co brały

Wstrzymanie remontu stadionu, brak pieniędzy na wypłaty dla nauczycieli i zabawne perypetie ze sprzedażą limuzyny po poprzednim prezydencie. Początki nowej władzy w Świętochłowicach nie zapisały się dobrze w regionalnych i krajowych mediach.

78a1f76203c562c3d7c318765865da44 XL

Marzenia muszą poczekać

Do podobnej sytuacji doszło dziewięć lat temu w Rudzie Śląskiej. Ówczesny prezydent Andrzej Stania, pod koniec kadencji rozpoczął budowę parku wodnego. Grażyna Dziedzic, jego największa rywalka, nie zostawiła na tym pomyśle suchej nitki. Przeszacowany projekt, niepotrzebna inwestycja, niejasności przy finansowaniu - to tylko część z zarzutów, jakie przewinęły się podczas kampanii wyborczej. Dosyć nieoczekiwanie, minimalną przewagą głosów Grażyna Dziedzic wygrała wybory. Gdyby była wierna wyborczej narracji powinna zamknąć inwestycję i zasypać wykopy pod fundamenty. Zrobiła jednak inaczej. Wprowadziła kilka kosmetycznych zmian i nadała tempa budowie aquaparku. Na otwarcie obiektu nawet nie zaproszono Andrzeja Stani, bo królowa tej uroczystości była tylko jedna. Kiedy przeciwnicy tej inwestycji przestrzegali, że basen wart prawie ćwierć miliarda złotych obciąży finanse miasta, nowa prezydent rozkładała ręce i obarczała winą poprzednika. Nawet, jeżeli było to cyniczne zagranie, w konsekwencji okazało się sprytne i skuteczne. Ruda Śląska nie zbankrutowała z powodu tej inwestycji, a mieszkańcy zyskali jeden z lepszych aquaparków w regionie. Czy widać tutaj jakieś analogie? Gdyby Daniel Beger wykazał się sprytem i polityczną intuicją Grażyny Dziedzic, pociągnąłby budowę stadionu żużlowego. W wiekopomnej chwili przecinania wstęgi mógłby ogłosić się ojcem odbudowy czarnego sportu w Świętochłowicach. Ludzie by go pokochali i zapewnili zwycięstwo w kolejnych wyborach. Tak miło jednak nie będzie. Miasto wstrzymało budowę stadionu tłumacząc, że nie ma na to środków. To trochę naciągane wyjaśnienie. Dawid Kostempski przecież nie planował wyborczej porażki i nie rozpoczął przebudowy na złość następcy. Gdyby wygrał, buldożery nie zjechałyby przecież - jak teraz - z korony stadionu. Przyczyną wstrzymania tej inwestycji chyba nie były kwestie finansowe, lecz ambicjonalne. Szkoda, bo nie ma nic gorszego, niż zawiedzione społeczne oczekiwania. Nie kryły rozczarowania sportowe media, które kibicowały odtworzeniu speedwayowej potęgi w Świętochłowicach.

Bez kasy w Nowy Rok

O wiele większy medialny rezonans towarzyszył wstrzymaniu wypłat dla nauczycieli w świętochłowickich szkołach. Ta informacja spadła na nich, jak grom z jasnego nieba. W styczniu, w całej Polsce pracownicy oświaty zastanawiali się nad formą płacowego protestu, a ich koledzy w Świętochłowicach stanęli przed problemem, jak dostać jakiekolwiek pieniądze. Finansowe problemy firm to w Polsce norma. Kłopoty tego rodzaju omijają jednak nauczycieli, bo to przecież jest budżetówka, a państwo póki co jeszcze nie splajtowało. Władze miasta szybko znalazły wytłumaczenie, które - jak mantra - powtarzane jest przy każdej kryzysowej sytuacji. Winien jest poprzedni prezydent. Trudno dać wiarę temu wyjaśnieniu, bo po wyborach zmieniła się władza w kilku tysiącach polskich gmin, miast i powiatów. Wszędzie zmiana warty odbyła się w miarę bezproblemowo. Pieniędzy dla nauczycieli zabrakło tylko w jednym samorządzie. Przy kolejnych tego typu incydentach, cierpliwość mieszkańców może zostać wystawiona na ciężką próbę. Jak długo można słuchać wyjaśnień, że wszystkiemu jest winien poprzedni prezydent. W końcu w samorządzie też obowiązuje przysłowie: „widziały gały co brały”. Tłumaczenie „to nie ja, to on” nawet za pierwszym razem nie jest śmieszne. W otoczeniu nowego prezydenta jest przecież kilku doświadczonych samorządowców, którzy powinni uchronić go przed administracyjnymi wpadkami.

Najtańszy i tak jest rower

Poprzedni prezydent został też skrytykowany za bizantyjski styl sprawowania władzy, czego sztandarowym przykładem miało być kupno służbowego Volkswagena Passata za prawie 200 tys. zł. Kosztowna limuzyna stała się jednym z elementów kampanii wyborczej. Po objęciu władzy prezydent Daniel Beger w ramach oszczędności postanowił sprzedać auto, a za uzyskane pieniądze kupić tańsze, bardziej ekonomiczne. I zaczął się problem. Szybko okazało się, że rocznego passata z przebiegiem 60 tys. km, nikt nie chce. W pierwszym przetargu auto wyceniono na 139 tys. złotych. Nie wpłynęła żadna oferty. Drugie podejście też zakończyło się fiaskiem, choć cenę wywoławczą obniżono do 125 tys. złotych. Jeżeli magistrat zamierza jeszcze ją opuszczać w końcu pojawi się zarzut o niegospodarność. Auto kazał kupić Kostempski, ale to jest własność miasta. Jaki jest sens w pozbywaniu się za bezcen komunalnego mienia. Jak to możliwe, że w magistracie nikt nie pomyślał, że będzie problem ze sprzedażą limuzyny na urzędowym przetargu. Jeżeli kogoś stać na taki samochód, to wybiera inną formę kupna, kredyt albo najpopularniejszy leasing. Poza tym limuzyny kupuje się w salonach samochodowych, gdzie można obejrzeć więcej modeli, negocjować zmianę wyposażenia albo zamówić inny kolor tapicerki. Nowa ekipa jakoś nie wyczuwa jeszcze różnicy między tanim miastem a dziadowskim miastem. Nikt nie będzie wypominał prezydentowi Danielowi Begerowi, że porusza się dobrym i wygodnym samochodem, bo ma odpowiedzialną pracę. Prezydenci śląskich miast są ciągle w ruchu. Muszą jeździć do Katowic, gdzie znajdują się siedziby wielu instytucji. Czasami czeka ich wyprawa do Warszawy. Prezydenci na okrągło rozmawiają przez telefon, esemesują, przeglądają korespondencję internetową. Muszą podejmować dobre decyzje i nie mogą wtedy sobie zawracać głowy tym, że coś stuka w silniku. Prezydent śmiało powinien korzystać z limuzyny, bo mu się zwyczajnie należy. A jeżeli ma opory, aby usiąść na miejscu, które zajmował poprzednik, niech odda do czyszczenia tapicerkę.

Jerzy Filar