Odpust w Świętochłowicach to było prawdziwe święto!

Był kiedyś przebój Janusza Laskowskiego „Kolorowe jarmarki” z refrenem, w którym wyśpiewywał, że najbardziej mu żal: „Kolorowych jarmarków/ Blaszanych zegarków/ Pierzastych kogucików/ Baloników na druciku/ Motyli drewnianych/ Koników bujanych/ Cukrowej waty/ I z piernika chaty”. Żałuje zatem tego, co kiedyś dominowało w czasie odpustów, czyli festynów, na które składają się wydarzenia religijne (suma odpustowa, strojenie kościoła, procesja), a także towarzyszące im karuzele, kramy z zabawkami i słodyczami itp. słowem: sacrum i profanum.

Odpust


Odpusty były więc wydarzeniem obchodzonym raz do roku, były oczekiwane, gdyż przed dziesiątkami lat nie organizowało się festynów dzielnicowych, ulicznych, sąsiedzkich i jakichś tam jeszcze innych, a społeczeństwo łaknie takiej zabawy, takich ludycznych spotkań.

Tradycje odpustu wywodzi się z teologii katolickiej, gdzie oznacza (po spełnieniu określonych warunków) darowanie przez Boga kary za grzechy. Potem dołączono możliwość zyskiwania odpustu w dzień święta patronalnego danego kościoła, a sama uroczystość zyskała miano odpustu parafialnego. Na terenie obecnych Świętochłowic najbardziej wyczekiwanym, bo najokazalszym odpustem był obchodzony 28 sierpnia w Lipinach, w parafii św. Augustyna. Karuzele, kramy i inne świeckie atrakcje nagromadzone były na placu targowym, czyli Placu Słowiańskim.

Tak w roczniku ‚Świętochłowice i świętochłowiczanie“ (z.7) wspominali go Jan Gawełczyk i Marzena Wojewoda-Rączka: „Odpust zaczynał się oczywiście uroczystą Mszą św., tzw. „sumą” odprawianą o godzinie 10.30. Wnętrze świątyni było odświętnie przystrojone kwiatami, przy figurach świętych paliły się świece, na budynku wywieszone były flagi kościelne. Podczas mszy śpiewał chór parafialny, który specjalnie na tę okoliczność przygotowywał nowe pieśni. Kazanie wygłaszał ksiądz spoza parafii, którego zapraszał lipiński proboszcz. Najczęściej był to kapłan, który pochodził z Lipin lub kiedyś pracował w tutejszej parafii.

Mszę celebrowali wszyscy pracujący w Lipinach księża. Swoje sztandary pochylali przed ołtarzem przedstawiciele organizacji i związków kościelnych. (…) Podczas mszy odbywała się także procesja dookoła kościoła, w której uczestniczyli wszyscy zgromadzeni parafianie. Wiele kobiet ubierało na tę okazję tradycyjne śląskie stroje. Po południu odbywały się specjalne, odpustowe nieszpory, w równie wzniosłej i odświętnej atmosferze. Podczas obu nabożeństw kościół pękał w szwach, gdyż lipinianie z wielką dumą zapraszali na odpust swoje rodziny z innych miast. Takie zaproszenie uważane było za duży zaszczyt, więc goście stawiali się w komplecie“.

Jednak dzieci młodzież, no i chyba także wielu starszych z przyjemnością uczestniczyli w części rozrywkowej na głównym placu Lipin. Cała imprezę zwano romlem, od lokalnego określania karuzeli. Te oczywiście cieszyły się najwięszym uznaniem, a szczególnie Gondla, czyli Koło Młyńskie z wiszącymi wagonikami. Tę wybierali ci, co chcieli zobaczyć Lipiny z lotu ptaka.

„Był też Keciok dla dorosłych, tzw. elektryczny i Keciok dla dzieci. Użytkownicy, a w szczególności korzystające z niego pary, w czasie jazdy dokonywali specyfistycznych ewolucji plącząc łańcuchy, czy też skręcając je, co potęgowało i tak już duże doznania“. Niewątpliwie największą atrakcją cieszyła się karuzela z autami, która z racji swej zawrotnej prędkości zwana była „dzikie auta”. Nie jeden z jej pasażerów miał problemy gastryczne, więc dla dzieci była niedostępnym obiektem westchnień. Dla nich przeznaczone były te mniejsze, często nie zelektryfikowane. Pchali je chłopcy, udając się na ich górną część, gdzie za pomocą grubych belek wprawiali maszynerię w ruch. Chętnych do tej pracy było wielu, bo właściciel „karasola“ z góry określał, za ile „rundek” przysługiwała bezpłatna jazda na jego urządzeniu. Z czasem jednak karuzeli „pchanych” było coraz mniej, stopniowo zastępowały je elektryczne“. (…) „Największy ruch na romlu był popołudniu i trwał do późnego wieczora.

Młodzi i starsi jeździli na karuzelach, z których płynęła muzyka odtwarzana przez wiszące wielkie głośniki. Kramarze okrzykami zachęcali do kupowania, słychać było odgłosy udanych i nieudanych strzałów. Hałas potęgował tu i ówdzie oddany strzał z korkowca.Popularne były też konkurencje siłowe, mocowanie się człowieka z maszyną – czyli kto wyżej na specjalnym torze wypcha specjalny wózek, czy też celowanie piłeczką palantową w ułożony stos puszek. Prawdziwi siłacze próbowali swą moc uderzenia waląc wielkim młotem w pewien punkt, a tabela pokazywała z jakim impetem się „walnęło”. Tam główną nagrodą była butelka wina, to i zainteresowanie zrozumiałe“.

Popularnością ciszyły się także strzelnice zwane szisbudami. Tam brylowali młodzieńcy, którzychcieli się popisać i ustrzelić dla swej wybranki lizaka lub kolorowy kwiatek z jakiegoś puchu. Samotni zadowalali się zdobyczą fotosu filmowej gwiazdy.

Młodzi i starsi chętnie odwiedzali stragany, które gęsto zajmowały chodniki ulic Chorzowskiej i Barlickiego. Na tych setkach „sztandów“ można było „znaleźć wszystko, czego dusza zapragnie – maskotki, autka, parasolki, makrony, pierniki, różnorakie dewocjonalia, ale także owoce takie jak arbuz czy winogrona“.

„Popularne były liczne gry i loterie. Za określoną sumę losowało się gwarantowaną nagrodę, którą zazwyczaj była gipsowa figurka. Nie wiadomo dlaczego, ale najczęściej wygrywano sowy albo popiersie Tadeusza Kościuszki“.

Między rozochoconymi ludźmi krążyli fotografowie oferując wykonania zdjęcia na kucyku, w małej bryczce, na rowerku, w samochodziku czy z białym misiem. Najpiękniej targowisko prezentowało się wieczorem, gdy na karuzelach świeciły się różnokolorowe lampki, a wokoło słychać było śmiech rozbawionych ludzi. O 22.00 wszystko się kończyło i zapadała cisza, przerywana od czsu do czasu hukiem odpalanego w bocznej ulicy czy sieni korka lub kapiszonu.

Równie okazały był czerwcowy odpust w centrum w Piotrze i Pawle. Tu stragany zajmowały dzisiejsze ulice biskupa Kubiny, Strzelców Bytomskich, Wodną, a także czasami inne przylegające do obecnej ulicy Katowickiej. Karuzele rozlokowane były zwykle na łące w okolicach Szkoły Podstawowej nr 2. Atrakcje ulegały okresowym zmianom, lecz zawsze były kapiszony i korki, baloniki, drewniane zabawki, cukrowa wata, lizaki, no i pierniki od różnych miejscowych i przyjezdnych cukierników.

Powoli dawna forma odpustów odchodzi w zapomnienie, wszak ludzie mają podobne festynowe atrakcje oferowane im nawet kilka razy do roku. Na szczęście ta tradycyjna forma odpustu ma się dobrze w mniejszych ośrodkach, a być może wróci jeszcze i do większych miejscowości na fali sentymentu do tego, co było.

(map)