Stan Wojenny w Świętochłowicach. Ten trudny czas skończył się równo 38 lat temu...

Pierwsza dekada grudnia 1981 roku to piękna zima. Dzieci cieszyły się z obfitych opadów śniegu, dorośli narzekali na zbyt niskie temperatury i pogłębiające się kłopoty z zaopatrzeniem, gdyż w tym zakresie nie pomogły nawet wprowadzone kartki żywnościowe. Wszyscy za to oczekiwali świąt Bożego Narodzenia.

Krakow obchody stanu wojennego

W rozmowach dominowała polityka. Mieszkańcy dyskutowali np. o obniżeniu dyscypliny społecznej, czego efektem było m.in. samowolne zajmowanie lokali mieszkalnych – w mieście zanotowano 180 takich przypadków. Miejska nowa konserwa partyjna miał się wciąż dobrze, a władzę sprawowała dopiero od 27 maja, gdy po kilku turach tajnego (!) głosowania wybrano Zygfryda Domagałę I sekretarzem PZPR. Sekretarzami zostali: Edward Gramała, Kazimierz Urban, Marian Pradelok.

Mnożyły się strajki, np. w ogłoszonym na 29 X strajku na 30 zakładów w mieście protestowało 14. Narzekali też rzemieślnicy, którzy również odczuwali trudności w zaopatrzeniu powodujące kłopoty z produkcją i usługami. W listopadzie w mieście pojawiły się Wojskowe Grupy Operacyjne. Dowódcą w Świętochłowicach został ppłk Włodzimierz Buchacz, jego zastępcą mjr Tadeusz Honza. Grupy miały rozwiązywać ważkie problemy miejskie.

Pierwsze dni grudnia tylko potęgowały zdezorientowanie świętochłowiczan, którzy spodziewali się najgorszego. Tą najgorszą obawą była groźba wkroczenia armii radzieckiej do Polski. Krążył nawet taki dowcip: „Pytanie: Czego chcesz na Gwiazdkę? Odpowiedź: Jak pięcioramienną i czerwoną – to nasr.ć!”

Dlatego też, gdy w niedzielę o północy z 12 na13 grudnia 1981 roku w Polskiej Rzeczpospolitej Ludowej ogłoszono stan wojenny – dominowały: zaskoczenie, lęk i przerażenie. W ten niedzielny poranek mieszkańcy, jak zazwyczaj, nie wstawali wcześnie, przecież był to dzień wolny od pracy. Zaczęto przygotowywać śniadania, niektórzy ubierali się na wyjście do kościoła, wielu włączało telewizory, wszak dzieci czekały, gdyż o 9.00 był w programie cotygodniowy „Teleranek”.

Jednak tego dnia nie było tej ulubionej audycji telewizyjnej. Natomiast od rana można było oglądać, co jakiś czas, generała Wojciecha Jaruzelskiego wygłaszającego słynne przemówienie zaczynające się od słów: „Obywatelki i obywatele Polskiej Rzeczypospolitej Ludowej! Zwracam się dziś do Was jako żołnierz i jako szef rządu polskiego. Zwracam się do Was w sprawach wagi najwyższej. Ojczyzna nasza znalazła się nad przepaścią. Dorobek wielu pokoleń, wzniesiony z popiołów polski dom ulega ruinie. Struktury państwa przestają działać. (…) Ogłaszam, że w dniu dzisiejszym ukonstytuowała się Wojskowa Rada Ocalenia Narodowego. Rada Państwa, w zgodzie z postanowieniami Konstytucji, wprowadziła dziś o północy stan wojenny na obszarze całego kraju”. Te słowa jednak nie uspokajały, przeciwnie – wywołały strach.

W Świętochłowicach już od pierwszego dnia stanu wojennego pojawiło się wojsko, m.in. na budowanym wówczas Osiedlu na Wzgórzu. Stopniowo przestały działać telefony, w telewizji i radio wciąż nadawano tylko przemówienia generała Jaruzelskiego. Wielu miejskich działaczy „Solidarności” zostało internowanych. Następnego dnia okazało się, że zawieszono wydawanie czasopism, a także działalność przeróżnych organizacji, związków, towarzystw, klubów itp. Zamknięto kina, teatry, biblioteki i muzea. Wprowadzono godzinę milicyjną, zwiększyły się też trudności z zaopatrzeniem, a przez miasto co jakiś czas przemieszczały się oddziały wojskowe w akcie demonstracji siły.

Bystrzy obserwatorzy mogli zauważyć, że kolumny maszerujących żołnierzy „przerzucano” w różne punkty, skąd maszerowali w inne miejsce, a stamtąd ponownie ekspediowano wojaków gdzie indziej. Podobnie było z czołgami, wozami pancernymi. Wszystko to robiło jednak pożądane wrażenie obawy, niepewności. Nie wolno też było bez przepustki opuścić miasta, przerwano naukę w szkołach.

Komisarzem dla miasta Świętochłowice został ppłk Włodzimierz Buchacz. Zresztą każdy kluczowy zakład przemysłowy miał swego komisarza wojskowego. W Hucie Florian był nim ppłk Stanisław Krycma (dotychczasowy kierownik Wydziału Obrony Cywilnej w Urzędzie Miejskim), miał go też Komitet Miejski PZPR (był to major Spryszyński z Chorzowa).

Jedyne, co było „normalne” w tych pierwszych dniach owej wojny to mróz, który trzymał długo tamtej zimy. Na przystankach pojawiły się koksiaki, przy których grzali się ludzie oczekujący na spóźniające się autobusy czy tramwaje.

Między mieszkańcami Świętochłowic krążyły wieści o internowanych, często nieznanych im bliżej ludziach. Jedne informacje były prawdziwe, drugie fałszywe, a jeszcze inne przeinaczone. Mówiło się, że na „Florianie” został zatrzymany Szalejewski i Józefiok, na „Zgodzie” internowany Kozłowski. W kopalni „Polska” zatrzymano dawnych delegatów na konferencję regionalną „Solidarności”: Janusza Gwiazdowskiego, Andrzeja Matysika, Henryka Pisarka.

Romuald Kozłowski (działacz Solidarności z ZUT Zgoda) tak wspominana ten czas: „O 1.30 stukanie do drzwi, za nimi mundurowy milicjant, a kiedy otworzyłem – było ich tam chyba z ośmiu. (…) No i tak rozpoczęła się przerwa w życiorysie, która trwała ponad 6 tygodni. Najpierw byłem na komendzie MO. Tam mnóstwo ludzi. Zostali skoszarowani mundurowi i cywile. Z komendy transport do więzienia w Zabrzu-Zaborzu. Franek Szalejewski rozpoznał wśród milicjantów wielu, którzy brali udział w demonstracjach w Katowicach. Prowokatorzy po prostu. Skierowano nas do pawilonu na 200 osób, z którego jeszcze tej nocy przeniesiono osadzonych do innych więzień. (…) Warunki były straszne – zimno i głodowe porcje żywnościowe. (…) W ciągu dnia strażnicy i ormowcy wtargnęli do pawilonu i rozwieźli nas do innych więzień. Ja trafiłem do Raciborza. Stare poniemieckie więzienie, grube mury, pawilon po remoncie, ale wreszcie ciepło i jedzenie dużo lepsze. Tam dzięki znajomemu milicjantowi odnalazła mnie żona. Zaczęła docierać poczta i paczki żywnościowe. W Raciborzu przyszło mi spędzić święta Bożego Narodzenia i Nowy Rok. Kiedy kościelne dzwony ogłaszały czas pasterki, wszyscy płakaliśmy. 5 stycznia 1982 roku wychowawca przyszedł do pawilonu z cudowną wiadomością. Prosił o spakowanie się i oddanie książek, ponieważ mam jechać do domu. Bardzo mnie to ucieszyło, bo 6 stycznia mam urodziny. Rano zapakowano nas do suki i tu był niespodzianek ciąg dalszy. Zamiast w domu, znalazłem się w więzieniu w Jastrzębiu-Szerokiej. Powrócił koszmar z Zabrza: zimno i głód. Tam żona też mnie odnalazła.”

Z kolei ja pracowałem wówczas na Uniwersytecie Śląskim, ale na wydziale w Sosnowcu. Jadąc autobusem do pracy musiałem okazać dowód osobisty, że tam jest owo miejsce pracy. Kontrolujący milicjant zauważył jednak, że w dowodzie osobistym figuruje pieczątka Uniwersytet Śląski w Katowicach. W takiej sytuacji było więcej osób. Tłumaczenie zajęło nam sporo czasu, a wydane później zaświadczenie o pracy w Sosnowcu przechowuję do dzisiaj jako pamiątkę tego zwariowanego czasu.

Mimo chaosu w następnych miesiącach partyjny beton zaczął się umacniać i ponownie podnosić głowę. W kroniceWydarzyło się w Świętochłowicach w latach 1961-1998” wynotowałem, że w roku 1982 rozpoczęły się sloganowe dyskusje („O co walczymy, dokąd zmierzamy”). 21 maja na ten temat obradował Komitet Miejski, a referat wprowadzający wygłosił Marian Pradelok. Partyjna góra ciągle jednak zmierzała w kierunku ukazania, iż dokonują się w niej pozytywne zmiany. W myśl tej tendencji w październikowym numerze „Polityki” ukazał się wywiad z ppłk. Włodzimierzem Buchaczem (dawnym komisarzem wojskowym w mieście). Wywiad pokazał m.in. niechlubną rolę dawnego I sekretarz KM PZPR (jednocześnie przewodniczącego Miejskiej Rady Narodowej) Antoniego Mildego.

Wprowadzony 13 grudnia 1981 roku stan wojenny w Polsce został zawieszony 31 grudnia 1982 roku, a zniesiono go 22 lipca 1983 roku. W trakcie jego trwania internowano 10 131 działaczy NSZZ „Solidarność”, a życie straciło około 40 osób, w tym 9 górników z KWK „Wujek”, podczas pacyfikacji górniczego protestu przeciwko ogłoszeniu stanu wojennego.

W stanie wojennym do Świętochłowic zaczęły napływać (poprzez kościoły) dary pomocowe z Zachodu, głównie z Holandii oraz Republiki Federalnej Niemiec. Budziło to niezadowolenie wspomnianego partyjnego betonu i jego miejskich klakierów. Tu z ogromną radością nagłaśniano, że na święta dla uczniów z miejskich szkół dotarły prezenty (tabliczki czekolady) z Doniecka. Przez starsze dzieci i młodzież przyjmowane były z mieszanymi uczuciami, gdyż winą za stan rzeczy w kraju, w tym i w mieście, obarczano komunistyczne władze Związku Radzieckiego, które na dobrą sprawę zniewoliły kraj od chwili wejścia do Polski w 1945 roku. Prócz tego dorośli zdawali sobie sprawę, iż wysyłanie darów do Polski następuje kosztem rynku wewnętrznego ZSRR.

Nasiliła się akcja pomocy Polsce. Poczta miała kłopoty z doręczaniem paczek, więc uruchomiono specjalny punkt vis a vis kościoła św. Apostołów Piotra i Pawła (w pobliżu zakładu fotograficznego), gdzie można było te przesyłki odbierać.

W czasie stanu wojennego bardzo istotne było przeróżne wsparcie Kościoła. Np. arcybiskup Herbert Bednorz, dzięki osobistym kontaktom, zainicjował akcję pomocy, w tym wyjazdów dzieci z potrzebujących rodzin z terenu Śląska do Holandii, Włoch i RFN. Koordynatorem akcji ze strony polskiej został Polski Związek Katolicko-Społeczny (PZKS) z prezesem oddziału śląskiego Wiesławem Gwiżdżem. Wyjazdami, niemal od razu, zainteresowanie okazał też szef świętochłowickiego PZKS Franciszek Byczek (także związany z Solidarnością).

Minęło kilkadziesiąt lat, a różne wspomnienia z tego okresu są wciąż żywe. Dla jednych jest to internowanie, utrata pracy, czy prozaiczne wręcz długie stanie na mrozie w kolejce po chleb. Jednak dla wszystkich chyba istotne jest przesłanie wynikające z tego trudnego czasu: zrobić wszystko, by podobna sytuacja się nie powtórzyła!

(map)